Pasi urodził się 9 maja 1999 w Roquebrune sur Argens, przepięknym, małym miasteczku na południu
Francji. 19-go lipca odbył swą pierwszą, męczącą podróż z Prowansji do Warszawy.
W ciągu tego całego czasu, odkąd stał się członkiem naszej rodziny, napisałam o nim
niewiele. Brakowało mi słów, żeby wyrazić swoje uczucia. Nadal zresztą nie bardzo wiem, jak
przelać je na papier.
Pasi to najbardziej wyjątkowa istota, jaka kiedykolwiek pojawiła się w moim życiu. Spędzamy
razem mnóstwo czasu, zarówno biernie, jak i czynnie i nauczyliśmy się porozumiewać bez słów.
Pasi odczytuje gesty i spojrzenia (co naturalnie nie zawsze wystarcza, żeby go przekonać), sam
zaś manifestuje stan swej duszy na przeróżne sposoby, od leniwego poruszania czubkiem ogona,
poprzez robienie min, aż po jęki zniecierpliwienia lub rezygnacji. Bywa prześmieszny z tymi
swoimi żalami i pretensjami.
Kiedy obcinam mu paznokcie, udaje że śpi, bo... cóż mu pozostało? Czasem
usiłuje delikatnie wyciągnać mi z ręki swoją łapę, ale gdy to nie zdaje egzaminu, powraca do
"spania". Oczywiście, kiedy tylko skończę, natychmiast się "budzi".
Nigdy nie wskakuje na sofę czy inny mebel, choć bywa, że o to "pyta". Wie natomiast
doskonale, po co istnieją łóżka hotelowe - wyłącznie dla ridgebacków i w celu zapewnienia
im komfortu. To oczywiste, więc na co czekać?
Razem usypiamy dzieci. Pasi przychodzi za mną do ich pokoju, cicho kładzie się na dywanie, a gdy
wychodzę, wraca na swoje miejsce.
Domaga się zróżnicowanego menu. Bywa, że kiedy zjemy obiadek i rozsiądziemy się wygodnie, on
dostaje "suchą, wstrętną" karmę, którą jedynie obdarza spojrzeniem i to niezbyt łaskawym.
Przychodzi do mnie, siada obok, dumny i majestatyczny - a jakże! i zezuje, a jego oczy mówią:
"hej, ty, zapomniałaś o mięsku, warzywkach, serku, ryżu, jogurcie,..." Nigdy tym niczego nie
zdobył, ale zawsze próbuje.
Nie wchodzi do domu, bo trzeba go zaprosić, a wcześniej wytrzeć łapy. Od początku czyściłam je
rytualnie w tej samej kolejności, więc teraz każdą po kolei podnosi.
Uczymy się różnych innych głupot, dla samej radości wzajemnego towarzystwa i wspólnych
"dialogów". Czy to normalne? Dla mnie tak. Ci, którzy nie są zdolni do nawiazania takiego
kontaktu ze swym psem, mogą mi jedynie pozazdrościć. Jest czego.
To, co myślałam, że wiem o rodezjanach, stało się jedynie mizerną namiastką tego, czym
ridgeback jest. Swym taktem, wyczuciem, cierpliwością, oddaniem, odwagą, mnóstwem innych cech i
całym sobą, nauczył mnie tego Pasi, który nadal nie przestaje mnie zadziwiać i zachwycać.
Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołam spłacić dług, jaki wobec niego mam.
|